Ślub-Wesele.pl - odwiedź nasz portal ! Fryzury ślubne 2016 Komis ślubny Baza firm Życzenia ślubne :: Portal dla nowoczesnych rodziców - AchTeDzieciaki.pl

Forum ślubne Ślub-Wesele.pl

Pechowe szczęście, czy szczęśliwy pech? - 02.07.16

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ślubne :: strona główna -> Wspomnienie z Waszego ślubu
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lilou
kandydat
kandydat


Dołączył: 17 Cze 2015
Posty: 62
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sro 20 Lip 2016, 23:04    Temat postu: Pechowe szczęście, czy szczęśliwy pech? - 02.07.16 Odpowiedz z cytatem

Choć od tego magicznego dnia niedługo minie 3 tygodnie, a w całej tej gonitwie w pracy po urlopie i związanej z wymianą dokumentów nie miałam czasu, aby tu zajrzeć – to nadal pamiętam te wszystkie dziwne sytuacje.

Zaczęło się na dwa tygodnie przed ślubem. Najpierw rozterki, że liczba gości z 90 skurczyła się do niecałe 60… Zamówiony grzebyk okazał się za duży i nadawał się tylko do śmieci (na szczęście dało rasę po długiej wymianie mailowej go zwrócić) i nagle wszystkim zachciało się puszczać bańki bo nigdzie nie było pistoletów do baniek, które chciałam mieć pod kościołem i na sesji. Kłótnie o bzdety takie jak pierdoły z ozdobą, rodzaj wina i ile go, rodzaj papieru na jakim drukowałam zawieszki na prezenty dla gości, jednak najgorszy był fakt, że zostaliśmy bez auta. Kolega co miał nam dać poloneza, stwierdził, że nie da go w ręce drużby PM no i się zaczęło. Debaty, które i jakie. Wypożyczyć czy bierzemy jedno z domowych… Na szczęście drużba stanął na wysokości zadania i po kilku telefonach wykombinował starszego Jaguara. Ufff… Ale nie na długo. Potem była seria dziwnych snów… Po wypadające zęby, zniszczoną suknię, ucieczki z przed ołtarza. Coraz bardziej byłam przerażona. Co gorsza, szukając jubilera, co zroduje mój pierścionek zaręczynowy, spaliłam ramiona, twarz i nierówno dekolt. I te straszne fochy ciotki z kim to ona chce siedzieć przy stole, a z kim nie i ma być tak jak ona sobie tego życzy - bo nie przyjedzie… Normalnie wybrała sobie własny „dream table” i nie chciała słyszeć, że ktoś ma inne pomysły czy prośby.

Na dzień przed ślubem miałam po prostu dość. I zamiast czuć radość, skakać jak piłeczka, śmiać się w niebogłosy – miałam serdecznie wszystkiego dość, chciałam aby to wszystko się skończyło i wszyscy dali mi święty spokój. Marzyłam o jakiejś bezludnej wyspie lub ciemnej jaskini w środku Himalajów. Warczałam na wszystko i wszystkich. Ignorowałam telefony od mamy. Do notesu zaglądałam tysiące razy, a najgorsze było uczucie, że o czymś ważnym zapomnieliśmy, które nie znikało od prawie miesiąca. Wrrr…
Jedynym plusem było to, że nie wyglądałam już jak karminowy prosiaczek. A wszystko się wyrównało i ładnie zbrązowiało.
Około 15 byliśmy zawieźć rzeczy na sale weselną. Sukienka na zmianę, buty na zmianę dla mam, mnie i świadkowej, koszula… Alkohole, gadżety, podziękowania dla gości, listę „kto, gdzie siedzi” i numerki stolików… Najpierw okazało się, że mój narzeczony pomylił torby. Ta, którą miał zostawić w mieszkaniu, gdzie będę się szykować została w bagażniku, a ta na sale weselną została tam zostawiona. Zagryzłam wargi ze złości, ale nie skomentowałam tego w żaden sposób. Miałam dość awantur. Ruszyłam za Tomkiem - właścicielem sali weselnej - żeby wyjaśnić mu, ile osób, przy którym stoliku. Nagle usłyszeliśmy: „Wyjęłaś już szampana??” Ja na Tomka, Tomek na mnie. Poczułam jak robi mi się słabo. Jak to szampana? A zapakowali go w ogóle z piwnicy, zajęci rozlewaniem bimbru do mniejszych butelek? Otóż nie… Tomek zniknął, a ja stałam we wściekłej wersji Sierotki Marysi nie wiedząc co zrobić. Na szczęście okazało się, że Tomek w piwnicy miała takiego samego szampana. Teść miała oddać mu taką samą ilość następnego dnia rano o ile zdąży, a jak nie przywieziemy w niedzielę odbierając rzeczy.
Ćwicząc układ, żebyśmy wiedzieli gdzie stanąć by zmieścić się w czasie nasz kucharz zawołał „Trzymaj ramę Młody!” Oboje wybuchliśmy śmiechem. A napięcie gdzieś tam uleciało. Niestety na chwilę. Godzinę później okazało się, że mieszkanie w którym mam się szykować nie będzie puste, i muszę przenieść rzeczy, bo pewna wredna osoba ze złości, że nie została zaproszona wprosiła się do niego! Tego było za wiele, rozryczałam się na dobre. Mój narzeczony wydzierał się, że to moja wina, bo ja chciałam wesele… A żeby było mało, od płaczu i upału moje przedłużane rzęsy wykruszyły się z jednego oka.

W sobotę czyli w dniu ślubu, tata pomylił godzimy i zamiast o 7.00 był już o 6.20 pod naszym mieszkaniem. Zdziwiony, że nie czekam na niego obudził mnie telefonem, że stoi i czeka, by zawieźć mnie na poprawkę rzęs. Czując się jak zoombie wyprane z emocji, wzięłam prysznic i wypełzłam na dwór. Pierwsze co poczułam wychodząc z chłodnej kamienicy to skwar, pomimo wczesnego ranka. Słyszałam, że miało być 30 stopni (tylko że nie dodawali, że tyle będzie w cieniu język )
Po rzęsach, szybkie śniadanie w domu u rodziców, gdzie dojechała moja najlepsza przyjaciółka i świadkowa. Moja mama i babcia obie panikowały i co rusz zanosiły się dziwnym szlochem. Strasznie ze wszystkim przesadzały. Z wielką torbą wypchaną materiałami na pudełko od kopert, tata zawiózł nas do fryzjerki.

Od tego momentu czas gnał jak szalony, a temperatura za oknem wciąż rosła.

O 14 pojawił się fotograf. Czas jeszcze bardziej przyspieszył. Mama w jeszcze większej panice, a kochana Marlenka uwijała się jak szalona przy naszej trójce dzielnie pozując razem z nami do zdjęć. Na sesji z części moich przygotowań wszyscy pływaliśmy, majtałam suknią jak głupia, aby się nie rozpuścić, i nawet chłodziliśmy się lodówką ale to nie wiele dawało.
Dochodziła 16… dłonie pociły mi się z nerwów (albo z ciepła, bo wszystkim pot spływał dosłownie po pupach, a fotograf, marzył o suchej koszuli)kiedy mój narzeczony wszedł do pokoju z kwiatami i rodzicami. Najpierw jego oczy się rozszerzyły, potem zaświeciły, a w końcu wydusił z siebie na wydechu „Jesteś śliczna”. Od tego momentu zamienił się w księcia co nie spuszczał ze mnie wzroku.

Ale żeby nie było zbyt różowo…

Teściowa zapomniała zadzwonić do pani chórzystki. Na minutę przed odjazdem na szybko wymyślałam piosenki, podając pierwsze lepsze z YT.
W samochodzie okazało się, że świadek idąc po auto, zgubił butonierkę…
Upał sprawił, ze wszystko nieco się przeciągnęło, a co gorsza samochód z ozdobami nie mógł szybciej jechać niż 40km/h, przez co spóźniliśmy się do kościoła. Niektórzy nawet myśleli, że ślubu nie będzie. lol lol lol Rolling Eyes
W pośpiechu przelotnie spojrzałam na dekoracje wykonane przez siostry, do których wcześniej nie miałam głowy i nie przykładałam szczególnej uwagi. Przerosły najśmielsze moje oczekiwania. Kościół wyglądał tak, jakby wpadł w ręce profesjonalnego florysty i kilka osób nawet pytało się o namiary na niego oczko.

Jak wspominałam było gorąco, do tego stopnia, że biedny ksiądz z minuty na minutę robił się coraz bardziej czerwony, aż w końcu wycierał się biedak serwetką, która miała posłużyć mu podczas eucharystii. Wyglądał tak jakby się mordował lub miał paść zaraz na zawał, ale zamiast się nim przejmować myślałam, że popłaczę się ze wzruszenia i szczęścia, kiedy moja chrzestna podeszła aby czytać, choć wcześniej nie rozmawiałyśmy w ogóle o tym. Na dodatek, chórzystka zaśpiewała piosenkę, jedną z moich ulubionych, o której w ogóle jej nie wspominałam. Nic już nie było ważne. Liczył się tylko ten moment i ta chwila. Mój narzeczony nie wiedział gdzie ma wsadzić obrączkę. Śmiałam się ja, ksiądz, świadkowie i ci co to widzieli.

Po krótkiej sesji i życzeniach po odjechaniu z kościoła zauważyłam, że nie mam ulubionej bransoletki. Wszyscy chcieli wracać, a ja się uparłam, że trudno to pewnie taki znak i lecimy na sale weselną, niech komuś innemu przynosi szczęście. Kieliszki się zbiły, weszliśmy na sale i… Kilka osób zrobiło szum wokół usadzenia i się przesiedli na chama zostawiając pół pustego stolika, nienaturalnie tłocząc się przy innym. Na dodatek nie dotarł mój brat. Szczęki opadły nam obojgu i naszym rodzicom. Mój mąż powiedział, żeby to zignorować. Wiedziałam, że do póki nie zatańczymy 1wszego tańca cały czas będzie poddenerwowany i nie chciałam mu dokładać kłopotów, zanim jednak miał on nastąpić czekało nas jedzenie i krótka biesiada przy stołach… I tu pojawiła się kolejna zguba oczko

Podczas zabawy z miesiącami, mój mąż zaczął się dziwnie kręcić na miejscu, zerkając miedzy zastawami. Po chwili dołączył do niego świadek. Zaintrygowana zerknęłam co wyrabiają, ale obaj siedzieli już pod stołem. Po kilku próbach dowiedzenia się o co biega, wreszcie usłyszałam spod obrusa niewyraźne: „Zgubiłem obrączkę, klaskałem i gdzieś poleciała”. Zrobiło mi się słabo. Gdy cała szóstką szukaliśmy jej na stole i pod nim, dj w końcu się połapał, że coś nie gra. Po chwili obrączki szukali wszyscy goście. Na szczęście daleko nie poleciała a tylko się schowała, ale do końca wesela. DJ dopytywał się i sprawdzał czy obrączka jest na miejscu…

Wreszcie nadszedł magiczny, i najbardziej stresujący moment dla mojego męża. Pierwszy taniec. Pierwsza nutka, pierwszy krok na wejście i… dj skrócił nam rozbiegówkę, ważny element wejścia. Goście w śmiech… Kolejna próba i… No powiedzmy, że tym razem poszło wszystko jak po maśle, nie licząc tego, że nadepnęłam sobie na suknię u gdybyśmy nie tańczyli walca i nie byłabym w objęciach męża pewnie bym wyrżnęła łapiąc zająca język. Po tym wszystko poleciało z górki. Totalnie bez stresu, bez przykrych niespodzianek. Wreszcie to poczuliśmy… To był nasz wieczór. Pomimo tylu dziwnych sytuacji, załatwiań spraw… Stresu, nerwów… był tym jedynym najwspanialszym i magicznym czasem w naszym życiu.

Na oczepinach podczas Jeziora łabędzie oboje płakaliśmy ze śmiechu i poważnie debatowaliśmy, który „Łabądek” najlepiej kopulował lub pływał.
Pierwsi goście uciekli o 3.00 nad ranem. Ale dj nie odpuszczał. O 4.30 na parkiecie szalał jeszcze niezły tłum. A my tańcowaliśmy w rudych perukach. Wszystkie podziękowania i inne niespodzianki tym razem przeszły płynnie. Całość skończyła się po 7 rano.
Goście zachwyceni byli dj, tortem, ogrodem i całokształtem wesela i panującą na nim rodzinną i ciepłą atmosferą.

Cała weselna gonitwa skończyła się dopiero trzeciego dnia w poniedziałek. Właśnie się przebraliśmy i schowaliśmy ubrania do pokrowców. Mama miała oddać je do pralni po naszym wyjeździe w góry. Usiedliśmy do kolacji, nie chcąc zdradzić gdzie robiliśmy zdjęcia, mówiąc, że to niespodzianka i muszą na nie poczekać.( I tak gdyby się dowiedzieli uznaliby nas za wariatów i popukaliby się w głowę, bo nie chcieliśmy czegoś mocno standardowego i oklepanego. Więcej czasu poświęciliśmy na miejsce sesji niż na kwiatki… ) Nagle mój mąż uśmiechnął się szeroko.
– To było najlepsze wesele na jakim byłem w całym swoim życiu.

Jak na razie mamy zdjęcia od dwóch osób... i dziwnym trafem z ostrych jest może 10 z całej kolekcji i na 3 jesteśmy my... Jak widać pech nadal nas się trzyma język Nie dodaję bo czekamy na kolejne bardziej ostre uśmiech Cool
_________________
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum ślubne :: strona główna -> Wspomnienie z Waszego ślubu Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Zamknij

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.

Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz określić w ustawieniach Twojej przeglądarki.



Warszawa : Katowice : Kraków : Poznań : Wrocław : Łódź : Szczecin : Gdańsk : Toruń : Bydgoszcz : Częstochowa : Olsztyn : Rzeszów : Piła : Zielona Góra : Lublin : Kielce

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group